Po omówieniu przestępczości w Ciechanowcu i jego okolicach do 1914 r. przyszedł czas na przedstawienie kryminalnego oblicza miasta między 1918 a 1939 rokiem. Z uwagi na obfitość materiałów archiwalnych zostanie on podzielony na kilka części. W pierwszej z nich naszą uwagę głównie poświęcimy oszustwom, kradzieżom, napadom rabunkowym, kłusownictwu. Kolejne przybliżą czytelnikom przestępstwa takie jak: pobicia, morderstwa, przestępstwa polityczne oraz popełnione na tle nienawiści narodowościowej i rywalizacji gospodarczej itp.
W Ciechanowcu i pobliskich wsiach, kradzieże nie należały do rzadkości. Szczególnie bulwersujące dla miejscowej społeczności były włamania w celach rabunkowych do miejscowych świątyń. Do jednej z takich zuchwałych kradzieży doszło w nocy z 14 na 15 kwietnia 1934 r. w kościele w Pobikrach. Złodzieje sforsowali zabezpieczone żelaznymi sztabami drzwi, po czym jak relacjonowano w „Gazecie Świątecznej”, zabrali wszystko, co tylko było cenniejszego. Na tym jednak się nie zakończyło, gdyż złodzieje dopuścili się profanacji Najświętszego Sakramentu, wyjmując go z monstrancji i rozrzucając w zakrystii.
Nie tylko kościoły, ale o wiele częściej prywatne mienie miejscowej ludności padało łupem wielbicieli cudzej własności. Ofiarą złodziei można było paść w czasie jarmarków, odpustów, targów, a przed zakusami koniokradów należało chronić żywy inwentarz. Kradzieże tego typu były dość dochodowe, a co za tym idzie nie należały do rzadkości. Amatorem cudzych koni był np. ujęty w 1935 r. w kolonii Kostry Antoni Grygorczuk. Innym koniokradem działającym w okolicach naszego miasta był Stanisław Podedworny. 21 września 1933 r. on wraz z drugim „podejrzanym osobnikiem” przebywali w osadzie Ciechanowiec. Zwrócili na siebie uwagę komendanta miejscowego posterunku policji, przodownika Antoniego Przybyłowskiego, który zaczął ich legitymować. Wówczas jeden z nich postrzelił policjanta w rękę i nogę po czym obaj podjęli próbę ucieczki. Podedwornego udało się zatrzymać, lecz jego wspólnik zbiegł.
Sklepy także nie były bezpieczne, czego dowody można odnaleźć w zachowanych meldunkach policyjnych. Do kradzieży tego typu doszło 22 marca 1938 r. w Perlejewie. Wówczas nieznani sprawcy włamali się do sklepu Piotra Wojtkowskiego, kradnąc artykuły spożywcze. Łupem nie nacieszyli się jednak długo, gdyż w czasie pościgu musieli porzucić zagrabione mienie. Sami zaś po ostrzelaniu ścigających uciekli.
Podobnie jak sklepikarze, również wędrowni handlarze musieli liczyć się z ryzykiem napadu. Warszawski domokrążca Piotr Falny został obrabowany na drodze między wsiami Wojtkowice-Glinne a Wojtkowice-Dady. Do rabunku doszło 8 listopada 1938 r. Wkrótce po kradzieży Falny stawił się na posterunku w Ciechanowcu, gdzie opisał okoliczności popełnienia przestępca. Według jego relacji, kradzieży 400 zł, dopuścił się dobrze mu znany mieszkaniec wsi Leśniki, który po dokonaniu tego czynu uciekł do lasu. Dzięki szybko podjętej akcji pościgowej udało się zatrzymać nie jednego a dwóch sprawców, Józefa Parzonko i Kazimierza Żero.
Do podobnego przypadku doszło 23 grudnia 1928 r., gdy jadący furmanką z Ciechanowca do Małkini Płockież został napadnięty przez trzech opryszków. Rabusie zrabowali 550 zł po czym oddalili się w kierunku Zarąb Kościelnych.
Również w 1928 r., dokładnie 9 kwietnia Józef Wodyński stał się ofiarą napadu rabunkowego. Do zdarzenia doszło, gdy wracał ze wsi Koce-Basie, do swego domu w Kocach-Schabach. Napastnikiem był mieszkający w pierwszej z wymienionych wsi Kazimierz Żero, który kilkakrotnie uderzył Wodyńskiego kijem i zażądał wydania pieniędzy. Pechowy podróżny zamiast posłusznie podporządkować się temu żądaniu, zaczął krzyczeć, co przepłoszyło napastnika. Żero zbiegł nie zabierając ani grosza, a wkrótce trafił do aresztu.
Ofiarą rabunku mógł paść każdy w najróżniejszych okolicznościach. Nawet przebywanie w budce strażniczej nie zabezpieczało przed kradzieżą. 28 września 1928 r. dróżnik Stanisław Majewski padł ofiarą takiego napadu. Sprawcy pobili go dotkliwie i zabrali kożuch i płaszcz nieprzemakalny. Skradzione przedmioty wyceniono na 75 zł. Napastnicy zbiegli w kierunku Ciechanowca.
Banki, w których przynajmniej teoretycznie, zgromadzone oszczędności powinny być bezpieczne, również mogły paść łupem kasiarzy, niczym w znanym filmie „Vabank”:
W nocy z dnia 25 na 26 bm. [grudnia 1927] dokonano włamania do Banku Spółdzielczego w Czyżewie, powiatu wysokomazowieckiego, gdzie rozpruto kasę ogniotrwałą i skradziono z niej 1,000 zł. Nieznani sprawcy pozostawili na miejscu kolbę i świder, pozytem innych śladów dotychczas odnaleźć nie zdołano. Na miejsce delegowany został aspirant Lichonowicz, który kieruje dochodzeniem z ramienia Urzędu Śledczego.
Również w nocy 8 grudnia 1938 r. dokonano włamania do siedziby Zarządu Miejskiego w Ciechanowcu. Włamywacze otworzyli szufladę w biurku sekretarza zarządu i zabrali 88 zł 50 gr. Magistrat ciechanowiecki został obrabowany już jedenaście lat wcześniej. O rozprucie kasy ogniotrwałej urzędu oskarżono wówczas Jegera Szloma. Został on ujęty i osadzony w areszcie prewencyjnym w Bielsku Podlaskim, jednak udało mu się uciec. Zbieg schronił się w Białymstoku, gdzie został ponownie zatrzymany 20 czerwca 1927 r.
Przechowywanie pieniędzy w domach także nie odstraszało złodziei. W 1939 r. mieszkaniec Ciechanowca Aleksander Rusiniak stawił się na posterunku policji państwowej zgłaszając kradzież 1000 zł. W skutek przeprowadzonego śledztwa ustalono nieoczekiwanego sprawcę. Okazało się, że kradzieży dopuściła się służąca Rusiniaka, czterdziestosześcioletnia Stanisława Gieros. Łup ukryła u swojej siostry Marianny Kotkowiczowej. W czasie rewizji odnaleziono 950 zł, a sprawców zatrzymano.
Niekiedy nie ograniczano się tylko do kradzieży dokonując napadów z bronią w ręku. W „Gazecie Ziemi Białostockiej” z 1931 r. opisano jedno z takich zdarzeń:
Bandyci nie próżnują
Do mieszkania Alfreda Szulca, zam. w Ciechanowcu o zmroku dnia onegdajszego wtargnęli dwaj bandyci, uzbrojeni w rewolwery, żądając wydania im pieniędzy.
Kiedy gospodarz domu zaprzeczył, aby miał w domu jakąkolwiek gotówkę, bandyci związali go i jego żonę, poczem przetrząsnęli całe mieszkanie, zabierając 7 zł., 18 dolarów i 75 rubli w złocie oraz 22 weksle na ogólną sumę 255 dol. i 6850 zł.
Zanim poszkodowani uwolnili się z więzów, bandyci zniknęli bez śladu.
Pościg zarządzony przez władze policyjne nie dał na razie rezultatu.
Do bardziej dramatycznego w skutkach włamania doszło 8 kwietnia 1938 r. we wsi Kostry-Śmiejki. Franciszek Kostro wszedł oknem do domu Feliksy Zarębiny, po czym usiłował wymusić na niej jej służącym, Andrzeju Kuptelu, wydanie pieniędzy. Gdy domownicy odmówili, Kostro zadał Zarębinie śmiertelny cios nożem oraz ciężko poranił Kuptela, po czym zbiegł. Poszukiwania mordercy trwały do 15 kwietnia, gdy znaleziono go śpiącego w stodole Karola Bednarowskiego we wsi Wojny-Szuby Szlacheckie.
Równie dramatyczne wydarzenia rozegrały się w 1935 r. w Nurze, gdzie podczas rabunku zamordowano 3 osoby. Okoliczności tego brutalnego przestępstwa opublikowano na kartach nr 148 gazety „Echo Białostockie”:
Przebieg bestialskich morderstw i rabunków w osadzie Nur był następujący:
W dniu 27 bm. Pomiędzy godz. 22-24, 4-ej nieznani osobnicy weszli do niezamkniętego mieszkania Gebela Benjamina, lat 65, właściciela wiatraku w osadzie Nur i zażądali wydania pieniędzy. Wobec odmowy bandyci poczęli się znęcać nad Gebelem, raniąc go nożem w głowę, poczem przystąpili do plądrowania mieszkania. W trakcie rabunku nadszedł syn Gebela – Abram, którego przestępcy w chwili wejścia 2-ma wystrzałami rewolwerowymi oddanymi w pierś i głowę położyli trupem na miejscu. Następnie wystrzałem, skierowanym w głowę, zabili Gebela Benjamina.
W mieszkaniu znajdowała się jeszcze 8-letnia córka Gebela, którą napastnicy nakryli na łóżku pierzyną i zabronili ruszać się. Co zrabowano u Gebelów, dotychczas nie ustalono. Następnie bandyci od Gebelów udali się do mieszkania Łapińskiego Władysława, lat 76, właściciela dużego sadu owocowego i tu, wybiwszy okno wtargnęli do pokoju, zajmowanego przez gospodynię Mikołajczuk Teklę i jej córkę Cecylię, przystępując z miejsca do rabunku.
Śpiący w następnym pokoju Łapiński, usłyszawszy hałas, usiłował iść z pomocą kobietom, lecz w progu, wystrzałem w głowę został pozbawiony życia. Bandyci zrabowali gotówkę w walucie polskiej i zagranicznej na ogólną sumę 1.040 zł. poczem zbiegli. W toku dochodzenia stwierdzono, iż napastnicy przyjechali i odjechali autem.
Funkcjonariusze policji państwowej wkładali wiele wysiłku w zwalczanie grup przestępczych trudniących się napadami z bronią w ręku. Niekiedy działania te kończyły się sukcesem jak w przypadku bandy Piotra Majchrowskiego. Szajka grasowała w 1939 r. na terenie powiatu bielskiego i sąsiednich. Długi czas starano się ująć bandytów, lecz bez skutecznie. W końcu udało się ich namierzyć we Frankopolu. Po strzelaninie, która się wywiązała szajka rozproszyła się w celu uniknięcia pościgu. Mimo to, wkrótce policjanci z posterunku w Drohiczynie aresztowali herszta bandy Piotra Majchrowskiego, ukrywającego się w stodole we wsi Arbasy. Kolejnego członka bandy, Bronisława Nowickiego ujęto w Hajnówce. Przy obu zatrzymanych znaleziono broń. Pozostałych bandytów udało się wkrótce ująć na terenie powiatu sokólskiego.
W 1932 r. w Warszawie trwała obława na znanego kryminalistę Stefana Kozińskiego. Udało mu się jednak uciec ze stolicy i schronić na Podlasiu. Pod wsią Malec natknął się jednak na policjanta z ciechanowieckiego posterunku, co doprowadziło do wymiany ognia zakończonej ranieniem funkcjonariusza. Zajście i dalszą obławę opisano w nr 2 „Nowin codziennych”:
Obława pod Białymstokiem
Koziński znowu na widowni. Postrzelił z karabinu policjanta
Białystok 1.5. (telefonem). Władze bezpieczeństwa zostały zawiadomione nocy ubiegłej o krwawem spotkaniu, które nastąpiło w powiecie Bielskim, między jakimś nieznanym osobnikiem,
a posterunkowym policji z posterunku Ciechanowiec w zagajnikach koło wsi Malec.Wysłany na służbę patrolową posterunkowy Władysław Żurakowski, przechodząc przez zagajnik niedaleko wsi Malec, spotkał jakiegoś osobnika z karabinem na ramieniu.
Posterunkowy Żurakowski wezwał nieznajomego do zatrzymania się. Ten jednak odwróciwszy się błyskawicznym ruchem wystrzelił do policjanta. Ranny posterunkowy Żurakowski, nie stracił przytomności i wystrzelił kilkakrotnie, lecz chybił.
Dopiero po kilku godzinach znaleziono rannego policjanta, którego po prowizorycznym opatrunku przewieziono do szpitala Przemienienia Pańskiego w Warszawie.
Niezwłocznie, na wiadomość o wypadku, policja wojewódzka zarządziła obławę. Jak wynika z zeznań mieszkańców okolicznych wiosek, nieznajomy kręcił się od kilku dni, nabywając żywność i papierosy.
Rysopis nieznajomego zgadza się w pewnych szczegółach z rysopisem od dawna poszukiwanego groźnego bandyty Stefana Kozińskiego, który poza szeregiem mordów i napadów rabunkowych ma na sumieniu śmierć dwu policjantów.
W ostatnich czasach Koziński ukrywał się pod Warszawą, a nawet powstała pogłoska, że zdołał przekraść się do miasta i ukryć się w jednym z domów przy ul. Wroniej. Policja warszawska, otrzymawszy taką wiadomość, otoczyła dom silnym kordonem i przeprowadziła dokładna rewizję, nigdzie jednak na ślad bandy nie trafiono.
W obławie, zarządzonej przez policję białostocką, bierze udział kilku wywiadowców białostockiego Urzędu śledczego, policja konna, oraz dwa psy policyjne.
Wydawać by się mogło, że zatrzymanie przestępcy powinno kończyć działania policji z nim związane, jednak nie zawsze tak było. Więźniowe na posterunku dalej mogli stawiać czynny opór, jak to np. uczynił Antoni Tupaczewski o czym dowiadujemy się z raportu sporządzonego po jego aresztowaniu w marcu 1928 r.:
Dnia 21.b.m. Komendant Posterunku P.P. w Nurze, pow. ostrowskiego – st. przod. Kurowski wszedł z kontrolerem akcyzy do mieszkania Tupaczewskiego Józefa w Nurze, podejrzanego o tajemny wyszynk wódki. W mieszkaniu tem st. przod. Kurowski natknął się na powracającego z miasta i obładowanego wódką Tupaczewskiego, który ujrzawszy st. przod. Kurowskiego – usiłował zbiec. – Gdy st. przod. Kurowski dogonił i zatrzymał uciekającego, Tupaczewski uderzeniem butelki z wódką zranił st. przod. Kurowskiego w głowę i oszołomionego w ten sposób obalił na ziemię. Na pomoc st. przod. Kurowskiemu nadbiegł post. Strzemiński, który obezwładnił Tupaczewskiego i doprowadził go do posterunku P.P. – Na posterunku Tupaczewski zniszczył część odebranej od niego wódki oraz rozbił dwie szyby w oknach i połamał balustradę. Tupaczewskiego z materiałami oskarżenia przekazano władzom sądowym.
W opisanym powyżej wypadku zatrzymanemu nie udało się zbiec, ale raporty i sprawozdania sytuacyjne z okresu międzywojennego zawierają przykłady udanych ucieczek aresztantów. 3 czerwca 1938 r. z aresztu gminnego w Czyżewie zbiegła Wiktoria Gutowska, podejrzana o zabójstwo noworodka. Podobnie 22 stycznia 1939 r. z aresztu gminnego w Nurze, uciekł zatrzymany do wytrzeźwienia Wacław Stawicki. Krewki pijak by wydostać się na wolność wyłamał stojące mu na przeszkodzie drzwi. Natomiast zamieszkały w Ciechanowcu Stanisław Topczyło wybrał inny sposób na wydostanie się z celi miejscowego aresztu przy posterunku policji. Zamiast forsować drzwi zrobił otwór w suficie, przez który zbiegł 6 marca 1939 r. Co ciekawe Topczyło był podejrzany o kradzież pieniędzy i wyrobów tytoniowych, ale z braku dostatecznych dowodów winy, miał być wypuszczony na wolność. Po samowolnym opuszczeniu aresztu, niecierpliwy zbieg otrzymał dwa nowe zarzuty, ucieczki oraz uszkodzenia celi. Innym uciekinierem z ciechanowieckiego aresztu był Stanisław Żero. Oto treść raportu z pościgu za nim i jego wspólnikami:
W nocy na 4 lutego b.r. [1937] w czasie pościgu za zbiegłym z aresztu w Ciechanowcu Stanisławem Żero mieszkańcem wsi Domanowo, gm. Brańsk został postrzelony z karabinu st. post. Bronisław Dąbrowski. Postrzał nastąpił w chwili wchodzenia do domu, w którym się znajdowali Stanisław Żero ze swym bratem Lucjanem. Usiłowania zabójstwa dokonał Lucjan Żero, po czym obaj zbiegli.
W dniu 6 lutego b.r. Stanisław i Lucjan Żero wraz z Adolfem Froncem ze wsi Patoki, gm. Brańsk i Pawłem Dąbrowskim mieszkańcem m. Brańska w zorganizowanej bandzie dokonali napadu rabunkowego na zagrodę Jorajlisów we wsi Radziszewo-Króle gminy Ciechanowiec i po sterroryzowaniu domowników zrabowali 358 zł 50 gr. gotówką, dywan i inne cenniejsze przedmioty.
W rezultacie kilkudniowego pościgu w dniu 20 lutego patrol policyjny natknął się na ściganą bandę w kol. Szmurły, gm. Brańsk. Patrol został ostrzelany przez bandytów. W wyniku użycia broni przez policję został zabity Dąbrowski Paweł i ranny jak się później okazało Adolf Fronc, który został ujęty w Białymstoku. Bracia Żero zbiegli. Dopiero w dniu 3 marca b.r. banda całkowicie została zlikwidowana.
Poza złodziejami należało wystrzegać się oszustów. W okresie międzywojennym, tak jak i w poprzednich dekadach, popularnym zjawiskiem była emigracja m.in. „za wielką wodę” do USA. Wielu emigrantów przesyłało pieniądze rodzinom pozostałym w Polsce, co dawało nowe możliwości wszelkiej maści naciągaczom. W 1927 r. ofiarą takiego oszustwa padł mieszkaniec powiatu bielskiego, Bartłomiej Półtorak i Jan Prywata z Klukowa (?). Opis tego zdarzenia znalazł się na kartach nr 2415 „Gazety Świątecznej”:
Nowe oszustwo. Do Bartłomieja Półtoraka w powiecie bielskim, województwie Białostockiem, przyszedł dnia 1-go kwietnia jakiś nieznajomy i oznajmia, że przyniósł z poczty z Ciechanowcu zawiadomienie o przysłanych z Ameryki na imię Półtoraka 3 tysiącach dolarów. To syn – powiada – przysyła panu pieniądze na kupno majątku. Za tę dobrą wiadomość kazał zapłacić 25 zł., tłumacząc gospodarzowi, że z tego 20 zł. należy się urzędowi pocztowemu za przysłane oznajmienie, a jemu 5 zł. za przyniesienie. Uradowany gospodarz zapłacił chętnie 25 złotych, a nieznajomy dał na to kwit z podpisem „Jan Dobrowolski”. Tegoż dnia ten sam oszust przyszedł do wsi Głodowa [Klukowa?] do gospodarza Jana Prywaty i przyniósł mu również niby zawiadomienie z poczty o przysłanych do niego 3500 dolarów. Tu kazał sobie zapłacić 28 złotych. W dwa dni potem obaj gospodarze pojechali do urzędu pocztowego w Ciechanowcu po pieniądze. Cóż się okazało? Zawiadomienia, które otrzymali od owego oszusta, były bez żadnego podpisu i bez pieczęci urzędowej. Niech to będzie przestrogą dla innych, których oszust ów zechce pewnie w taki sposób okpiwać. Wł. Patejko.
Oprócz poważnych przestępstw popełnionych w okolicach Ciechanowca w prasie z okresu międzywojennego można odnaleźć bardziej błahe informacje o zaborze mienia. Przykładem tego niech będzie doniesienie z czerwca 1939 r. z nr 159 „Gazety Białostockiej. Dzień Dobry”. W Leszczce Dużej Franciszek Jaźwiński przez pomyłkę zamiast monetę 10 złotowej wręczył córce Julii Putkowskiej srebrnego rubla. Gdy po kilku dniach, uświadomił sobie swój błąd chciał odzyskać swoją własność. Udał się do domu Putkowskiej i siłą odebrał rubla. Ta zaś czując się pokrzywdzona o wszystkim poinformowała policję.
W obliczu niebezpieczeństwa kradzieży wiele osób starało się zabezpieczyć swoje mienie przed zakusami złodziei. Posiadaną gotówkę próbowano ukryć w ustronnym miejscu, wpłacano do banków lub kas oszczędnościowych. Nie zawsze jednak skrytki okazywały się bezpieczne. Nawet jeśli umknęły uwadze złodziei, były narażone na inne niebezpieczeństwa, jak np. pożary czy gryzonie. O tym ostatnim zagrożeniu pisano na łamach „Naszego Przeglądu” nr 89 z 1937 r.:
Myszy pogryzły banknoty na sumę 1.300 złotych.
Mieszkaniec Ciechanowca Jakub – Hersz Kon, handlujący fajansem, uciułała sobie w ciągu pewnego czasu 1.300 złotych. Gotówkę tę trzymał w specjalnym schowku pod belką w suficie. Przed świętami wielkanocnymi, gdy robiono porządki, zamiast banknotów znaleziono podarte i pogryzione przez myszy skrawki papieru. Zrozpaczony z powodu straty pieniędzy kupiec zebrał wszystkie kawałki banknotów i udał się do Banku Polskiego celem zamiany. Tam jednak oświadczono mu, iż okazane skrawki nie przedstawiają żadnej wartości.
Rys. Mysz i banknot – rys. E. Kotkowicz
Po odzyskaniu niepodległości dużym problemem dla utworzonych w 1924 r. Polskich Lasów Państwowych był powszechny nielegalny wyrąb drewna oraz bardzo rozpowszechnione kłusownictwo. Także w „dalszych i bliższych” okolicach Ciechanowca był to dość istotny problem. W jednym z raportów urzędowych znalazło się doniesienie o aresztowaniu kłusownika. W dniu 20 listopada 1938 r. Jan Jurgiel oddawał się nielegalnym łowom w lesie koło Szepietowa Żaki, gdy na jego trop wpadł posterunkowy Władysław Król. Zaskoczony kłusownik oddał strzał w kierunku policjanta, po czym uciekł konno. Po tym incydencie Jurgiela aresztowano w jego mieszkaniu.
Niekiedy wykrycie kłusowników następowało w niespodziewanych i dramatycznych okolicznościach. Dwóch pechowych amatorów nielegalnego polowania z Kutyłowa, Antoni Płotczyk i Konstanty Plotnicki zimą 1931 r. wybrali się saniami na łowy. Niestety w czasie jazdy nabita strzelba wypadła jednemu z kłusowników z dłoni i wypaliła raniąc Plotnickiego w udo. Nieprzytomnego pechowca przewieziono do szpitala św. Rocha, w którym operacyjnie usunięto mu kulę. Całą sytuację podsumowano w „Gazecie Ziemi Białostockiej”: Nemrod-amator cudzej własności leży w szpitalu.
To samo czasopismo w 1935 r. wspominało o innym incydencie z użyciem broni palnej:
Dnia 7 bm. Na terytorium majątku Kutyłowo-Skupie (gm. Boguty) nocował w stogu niejaki Bolesław Cherubin (lat 30) umysłowo-chory, który przed 2 tygodniami opuścił dom rodzinny we wsi Pocedy (pow. ostrołęcki) i włóczył się po okolicy. Kiedy właściciel majątku St. Czajewski, idący przez pole z dubeltówką, zbliżył się do stogu, Cherubin zaczął uciekać i mimo wezwania, nie zatrzymał się. Wtedy Czajewski strzelił do niego dwukrotnie. Na szczęście rany nie są niebezpieczne. Cherubina przewieziono do szpitala w Ostrowi-Mazowieckiej.
Jak wspomniano w krótkim wstępie, nasz „cichy zakątek”, przed stu laty nie był aż tak cichy i spokojny jak nam się wydaje. Grasowały tu zorganizowane grupy przestępcze, kłusownicy, oszuści. Złodzieje nie cofali się przed kradzieżami w bankach i urzędach, a stawianie oporu policji, łącznie z użyciem broni, nie należały do rzadkości. W kolejnych częściach Ciechanowieckiej Kroniki Kryminalnej przedstawimy czytelnikom wiele innych, ciemnych stron życia lokalnej społeczności w okresie międzywojennym.
tekst: Eryk Kotkowicz – pracownik Działu Historycznego