Jesteś na stronie: NIECOdziennik Muzealny – Podróż śladami Krzysztofa Kluka z 1826 r. (cz. 2)

NIECOdziennik Muzealny – Podróż śladami Krzysztofa Kluka z 1826 r. (cz. 2)

NIECOdziennik Muzealny – Podróż śladami Krzysztofa Kluka z 1826 r. (cz. 2)

Wtorek
10
Styczeń
2023

Artykuły publikowane na łamach NIECOdziennika muzealnego wielokrotnie dowiodły, że dziewiętnastowieczna prasa zawiera wiele interesujących informacji dotyczących naszego regionu.
Dziś prezentujemy państwu kolejny dowód na potwierdzenie tej tezy.

W 1865 r. w „Opiekunie domowym” (nr 14, 17 i 18) opublikowano relację z podróży Franciszka Dmóchowskiego z 1826 r. Autor w trzydzieści lat po śmierci ks. Krzysztofa Kluka postanowił odwiedzić Ciechanowiec w poszukiwaniu relacji, wspomnień i pamiątek związanych z życiem sławnego przyrodnika. W trakcie podróży zawitał do gospodarstwa Adama Tymińskiego, który od ks. Kluka uczył się sadownictwa.

Co ciekawe tekst zawiera opisy drobnoszlacheckiego gospodarstwa, chaty, ogrodzenia, żywego inwentarza, sadu, pól i ogrodu we wsi Tymianki. Uwadze autora nie uszły nawet szczegóły związane z dietą domowników.
Z uwagi na długość tekstu podzielono go na dwie części.

Oprac. Eryk Kotkowicz, Kustosz w Dziale Historycznym

,,Krzysztof Kluk.

(wspomnienie z podróży odbytej po kraju).

Nazajutrz, na śniadanie przyrządziła dla mnie pani Tymińska bardzo dobrą kawę.

-Przepraszam, że muszę poprzestać na razowym chlebie, bo do Nura jest mila drogi, a bułki żydowskiego wypieku są czarne i niesmaczne. -Odpowiedziałem, że chleb razowy z młodym masłem, jest lepszy od wykwintnego ciasta, a cóż dopiero od bułki żydowskiej.

Mój gospodarz był w polu i z najstarszym synem kosił wykę; młodszy syn orał, córki i chłopaki pracowały w ogrodzie, pani Barbara krzątała się w kuchni. Żeby czas zająć, przeszedłem się po wsi: składała się z kilkunastu domów, dość zaniedbanych; dwa tylko trochę lepiej wyglądały, a przy nich postrzegłem sady i po kilkanaście ulów; przy innych widać było kilka drzew owocowych, zapewne szczątki sadów, które przez zaniedbanie zniszczały.

Zamówiłem się do jednego domostwa po ogień do fajki i znalazłem nieład, i biedę, gorszą jak u włościan pańszczyznę odrabiających: bo na kilku morgach roli trudno wyżywić się, a duma szlachecka zrządza, że nie najmują się do roboty i oddają synów do rzemiosła, z którego mieliby porządne utrzymanie, a może i majątek.

Około godziny jedenastej, wrócił pan Tymiński z pola, kazał przynieść gąsiorek dobrego piwa, a chłodząc się tym napojem po ciężkiej pracy, tak mówił:

„Było nas czworo rodzeństwa, wszyscy siedzieliśmy na gromadzie, a nasza cząstka szlachecka, która była czwartą częścią tego co teraz posiadam, nie mogła nas wyżywić. Ksiądz Krzysztof Kluk, święć Panie nad duszą jego! Był proboszczem w Ciechanowcu, założył szkółkę przy kościele parafialnym, upominał i zachęcał szlachtę i włościan z okolicy, żeby do niej przysyłali dzieci swoje. Bóg łaskawy zrządził, że moi rodzice usłuchali jego rady. Ksiądz Kluk polubił mię więcej niż innych chłopaków, gdyż byłem pilny, uważny i chętnie służyłem do mszy świętej. Zaopatrywał nas wszystkich w papier i książki: bo wiedział, że biednym naszym rodzicom nie stać było na ich zakupienie, i co dzień na godzinę przychodził do szkoły. Pilniejszych obdarzał owocami, a za każdym takim podarkiem upominał:

-Chłopcy nie gubcie pestek i ziarenek, ale uproście waszych rodziców, niech wam dadzą parę grządek w ogrodzie i zasadźcie tam owe pestki i ziarnka; a jak już podrosną, to za parę lat ja was nauczę co z nimi zrobić, żeby dochować się dobrych i urodzajnych drzew owocowych.

Wielu nie zważało na jego radę, a ja byłem jednym z tych, którzy dochowali się pięknej owocowej szkółki. Ksiądz Kluk nauczył mię, jak trzeba szczepić i oczkować drzewka. Miałem ich ze czterdzieści sztuk, a wszystkie w jak najlepszym gatunku. Ojciec pozwolił, żebym obsadził nimi nasz ogród warzywny. Ach! Jakaż to była uciecha i radość, kiedy rodzicom moim przyniosłem pierwsze gruszki i jabłka z drzewa zasadzonego przeze mnie. Miałem wtedy lat osiemnaście.

W lat trzy albo cztery, rozrosły się drzewa, rok był pomyślny na owoce, zebrałem kilkanaście kop wybornych zimowych gruszek i jabłek; uprosiłem ojca, że mię zabrał do Warszawy wraz z towarem moim, dokąd jeździł co miesiąc z zakupionym drobiem, masłem, serem i manną. W Warszawie za owoce dobrze płacą; dostałem po talarze za kopę, uszczęśliwiony, z piętnastu talarami powróciłem do domu. Z każdym rokiem rozrastały się moje drzewa i przybywało nowych: bo ojciec przekonawszy się o pomyślnym skutku mojej pracy, pozwolił mi tyle przybierać ziemi na mój sad owocowy, ile mi się podoba. W trzy lata potem, już mój ogród przynosił mi pięćset złotych rocznego dochodu, nie licząc tego, co się sprzedało w lecie wisien i porzeczek, a przy tym wszyscy w domu jedli owocu do syta, a matka tyle nasuszyła zapasów jabłek, śliwek i gruszek, iż wystarczyło do nowego zbioru.

Przed wieloma laty, kiedy jeszcze mój ogród składał się z młodocianych drzewek, poznałem tę oto moją poczciwą i dobrą Basię, córkę ubogiego szlachcica z Bogutów. I dla niej także ksiądz Kluk, nasz proboszcz ciechanowiecki, stał się dobroczyńcą, bo gdy przed nim użalili się rodzice Basi, że mają trzy córki, pewno będą musieli oddać je na służbę do pańskich dworów, bo dla nich ani grosza posagu nie uzbierają, on wtedy rzekł do nich:

-A po cóż macie wasze dzieci wyprawiać gdzieś w świat daleki do obcych ludzi, i to jeszcze na służbę dworską? Ja wam poradzę, jakim sposobem dacie każdej nienajgorszy posażek. Wszakże umiecie pszczoły hodować?
-Trochę, ale nie bardzo dobrze Księże Proboszczu Dobrodzieju, odpowiedział Bogucki. Próbowałem parę razy, obsadzałem roje, ale mi zawsze wyginęły w zimie.
-Bo jesteście łakomi i niedoświadczeni, odpowiedział ksiądz Kluk. Z dajcie to na Basię. Daruję ci moja Basiu, rzekł do niej, jeden rój osadzony w słomianym ulu. Pójdź do Karasków w sąsiedztwie waszym, poproś ode mnie p. Macieja Karasowskiego, żeby cię nauczył, jak masz się z nimi obchodzić. Spodziewam się, że przy łasce Boskiej, dochowacie się pięknej pasieki z tego ula.

Basia pocałowała w rękę księdza proboszcza i podziękowała za podarunek.

W cztery lata potem, Basia już była właścicielką dwudziestu rojów, z których dziesięć najlepszych zatrzymywała na zimę, a resztę albo sprzedała tym co chcieli zakładać pasieki, albo dymem wygubiwszy, miód i wosk zabierała na sprzedaż. Jest to najprostszy i najlepszy sposób korzystania z pasieki. Z takich dziesięciu rojów miała około dwóch set złotych. Całe gospodarstwo jej rodziców nie przynosiło tyle.

Z zachowanych ulów wyroiło się na rok przyszły dwadzieścia, a przynajmniej piętnaście, znowu zatem mogła sprzedać albo wygubić słabsze, a najlepsze zachować.

Gdy tak nam obojgu Bóg pobłogosławił, oświadczyłem się o rękę Basi. Była dla mnie życzliwą i nie pogardziła moją prośbą. Owego roku była wielka obfitość miodu i owoców. Miałem już półtora tysiąca złotych polskich. Oszczędzonego grosiwa, a Basia uzbierała sobie osiemset złotych. Padłem do nóg rodziców moich i mojej przyszłej; pozwolili nam na związek. Przybudowałem dwie izby do naszego dworku, na osobne mieszkanie dla nas; a Basia zakupiła sobie skromną wyprawę i parę krówek, na początek naszego gospodarstwa.

Od tego czasu już upływa lat trzydzieści, jak nam Bóg błogosławi w pożyciu naszym. Po śmierci ukochanych rodziców, spłaciłem brata i siostry, przykupiłem dwie sąsiednie części, i połączyłem je z moją. Zebrałem fundusz na zakupienie osady dla młodszego syna i po tysiączku złotych na posagi dla córek. A wszystko to jest skutkiem rady i pomocy księdza Kluka, któremu niech Bóg za to wiekuistym szczęściem odpłaci.”

-Czyliż rady tego zacnego męża nie trafiły do przekonania sąsiedniej szlachty? - rzekłem: bo uważam, że u sąsiadów Pana Dobrodzieja znać nieład i biedę, zapytałem.
-Z początku naśladowało mnie wielu, odpowiedział pan Tymiński, ale im zabrakło cierpliwości. Jeden i drugi rok niepomyślny na pszczoły, parę lat nieurodzaju na owoce, odstręczyły ich, a przy tym starzy wymarli, a młodszym nie chce się pracować. Wolą skupować cielęta, drób, masło, ser i z nimi wlec się do Warszawy. Co zarobią na tym handelku, to zostawią w karczmach, a gospodarstwo marnieje.

Pani Barbara zawołała nas do stołu. Bryczka moja już była gotowa. Po obiedzie pożegnałem się z tą poczciwą i szanowną rodziną, i pojechałem do Ciechanowca. Z żalem wyznam, że nie zastałem po księdzu Kluku prawie żadnych pamiątek. Proboszcza nie było w domu, a organista tyle tylko wiedział, że przed laty trzydziestu był tu ksiądz, który zbierał kamienie, łapał robaki, zasuszał kwiaty, znał się na lekarskich ziołach i nie jednemu poradził, a przy tym hodował pszczoły, lecz po jego śmierci pasieka wyginęła w dwa lata, jak gdyby z żalu za panem swoim.

W tym krótkim obrazki macie wznowioną pamięć prac i dobrych uczynków człowieka, który należy do najświatlejszych i najpożyteczniejszych mężów kraju naszego.Niestety! Jak pamięć Kluka prędko zaginęła w miejscu, gdzie przez lat kilkadziesiąt pracował i gdzie życia cnotliwego dokonał, tak i o pracach Kluka zapomniało młode pokolenie. Zapewne można by wyszukać i odnowić wiele przykładów dobroci i uczciwości naszego naturalisty; te które wam przytoczyłem niech będą dla was wskazówką, jak wiele dobrego można uczynić, małą na pozór i nie kosztowną pomocą.


Pomnik ks. Krzysztofa Kluka, rys. F. Tegazzo, „Opiekun domowy” 1865, r. 1 , nr 18, s. 144.

Pan Stefan Ciecierski teraźniejszy dziedzic Ciechanowca, uczcił wspomnienie księdza Krzysztofa Kluka, wystawiwszy mu pomnik w jego rodzinnym mieście. Jest to posąg przed kościołem postawiony, wyobrażający stojącego Kluka, z napisem w języku łacińskim, następującej treści: „Pamięci księdza Krzysztofa Kluka, który w r. 1739 w tym tu mieście ujrzał światło dzienne, i z najwyższą zacnością tym kościołem zarządzał, a dziełami swymi, pierwszy z Polaków, historią naturalną doskonale napisaną, ojczysty język uposażył. Zyskawszy sławę nieśmiertelną, umarł w r. 1796. Stefan Ciecierski, idąc za radą ukochanego ojca swego Dominika i Jana brata, pomnik ten postawił w r. 1848.”

Tablica napisowa otoczona jest wieńcem w półkole, nad którym płaskorzeźba wystawia godła stanu duchownego. Odpowiednie wielkości tej tablicy, umieszczone płaskorzeźby na trzech innych ścianach pomnika, wyobrażają przedmioty i zatrudnienia, o których Kluk w dziełach swoich z największym zamiłowaniem pisał. Pomnik ten, dzieło naszego rodaka artysty, Jakuba Tatarkiewicza, odkryty został 25 kwietnia 1850 roku, wobec licznego zjazdu okolicznych obywateli.”

Linki do oryginalnego tekstu:
http://cyfrowa.chbp.chelm.pl/dlibra/doccontent?id=6571&dirids=1
http://cyfrowa.chbp.chelm.pl/dlibra/doccontent?id=6574&dirids=1
http://cyfrowa.chbp.chelm.pl/dlibra/doccontent?id=6575&dirids=1