You are on: NIECOdziennik Muzealny - Ciechanowiecka Kronika Kryminalna cz. 6

NIECOdziennik Muzealny - Ciechanowiecka Kronika Kryminalna cz. 6

Szukaj

NIECOdziennik Muzealny - Ciechanowiecka Kronika Kryminalna cz. 6

Monday
10
January
2022

Obecnie często spotyka się starsze osoby narzekające na „tą dzisiejszą młodzież”, złą, pozbawioną szacunku, brutalną, chętną do bójek, w odróżnieniu od dobrze ułożonych i grzecznych młodych ludzi z dawnych lat. Zachowane archiwalia dobitnie udowadniają jednak, że nie zawsze jest to prawda, a niekiedy nazbyt krewcy młodzieńcy dopuszczali się brutalnych przestępstw. Za przykład mogą tu posłużyć krwawe wydarzenia, które w 1935 r. opisała gazeta „Echo Białostockie”:

Jak się bawi młodzież na polskiej wsi.
„Gość w dom Bóg w dom”! Tak przywitał gospodarz ze wsi Łuniewo Małe w pow. Wys.-Mazowieckim Dołęgowski, przybyłych na zabawę taneczną ze wsi Kramkowo ośmiu dorodnych kawalerów spod znaku Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej.
Przy obertasie i kadrylu szybkie wykrętasy i „przytupy” – nie zauważono, dopiero wygibując „taniego”, z łbów młodzieńców poczęła gwałtownie parować monopolówka.
Rezultat dość smutny, lecz nie nowy na zabawach wioskowych.
Przyczyna jak zwykle: jakaś nadobna Maryśka.
Ośmiu dorodnych stowarzyszeńców poszlachtowało nożami Stanisława Nagówkę ze wsi Lubowicz Kąty, który dogorywa w szpitalu.
Nie od rzeczy byłoby, aby prezesi bogobojnych organizacyj przesiali troszeczkę swe owieczki, a przedewszystkiem oduczyli niechlubnej szermierki „majchrami”.

Do podobnego zdarzenia doszło w czasie zabawy 13 października 1935 r. we wsi Koce-Schaby. Uczestniczyło w niej dwóch mieszkańców Łempic, dwudziestosiedmioletni Franciszek Tryniszewski i dwudziestojednoletni Franciszek Łempicki. Na ich nieszczęście na zabawie doszło do tragicznej w skutkach bójki. Łempicki został ciężko pobity, a jego starszy kolega, Tryniszewski zakłuty bagnetem. Sprawców tego czynu dosięgła sprawiedliwość. Zostali ujęci przez organy ścigania.

Do burd nie dochodziło jedynie w okolicznych wsiach, Ciechanowiec także nie był od nich wolny. 14 listopada 1938 r. posterunkowy Domysiewicz był zmuszony do interwencji w czasie awantury z udziałem pijanego Mikołaja Niewiarowskiego. Policjant spotkał się z taką agresją, że w ramach obrony koniecznej sięgną po bagnet. Niewiarowski został ugodzony w głowę i rękę.

13 kwietnia 1939 r. awantura w rodzinie Paplińskich przybrała nieoczekiwane rozmiary. Pijany Adam Papliński pokłócił się ze swym bratem. Sprzeczka nie zakończyła się na wymianie zdań. Adam Papliński sięgnął po argument siłowy i zaczął wybijać szyby w oknach mieszkania brata. By uspokoić awanturnika musiała interweniować policja z ciechanowieckiego posterunku. Podczas zatrzymania Papliński stawiał czynny opór, ale nie uchroniło go to przed osadzeniem w miejscowym areszcie.

W tym samym roku, 20 marca, w Ciechanowcu doszło do bójki, również zakończonej interwencją policji. Informację o przebiegu zajścia odnotowano w miesięcznych sprawozdaniach sytuacyjnych wojewody białostockiego za 1939 r.:

Dnia 20.III.b.r. w czasie likwidacji bójki w Ciechanowcu, pow. bielskiego przez Komendanta Posterunku P.P. przod. Pudłowskiego spotkał się on z czynnym oporem najbardziej awanturujących się poborowych braci Józefa i Jana Tymińskich z Ciechanowca, którzy nie pozwalali się doprowadzić do posterunku. Obaj szarpali Pudłowskiego i obrzucili go stekiem obelżywych wyrazów. Przy pomocy innych policjantów Tymińscy zostali osadzeni w areszcie do otrzeźwienia. Dochodzenie prowadzi się.

Jednocześnie sporządzono doniesienie karne za zakłócenie spokoju publicznego na siostry Tymińskich Apolonię, Helenę i Helenę Safar, które podczas likwidacji bójki podburzały zatrzymanych do oporu i wywołały zbiegowisko.

Przestępcy uciekali się do przemocy by uzyskać korzyści materialne na różne sposoby, jednym z nich było stręczycielstwo. Ofiarą tego niecnego procederu była mieszkanka Ciechanowca, Chaja Jarko. Na początku kwietnia 1935 r. zgłosiła się na posterunek policji zeznając, że była siłą zmuszana do prostytucji. Jarko została dotkliwie pobita przez sutenera Hirsza (lub według innej relacji Pinchusa) Grynberga, w domu przy ul. Pieszej 3 w Białymstoku. Policja szybko ujęła sprawcę, który w więzieniu oczekiwał na rozprawę sądową.

Ofiarą przemocy można było paść nawet w szkole. Kary fizyczne wymierzane uczniom nie były niczym niezwykłym. Jednak nauczycielka szkoły powszechnej w Perlejewie na tyle zaangażowała się w dyscyplinowanie trzynastoletniego Antoniego Leszczyńskiego, że w czasie lekcji złamała mu obojczyk. Jak donosiło „Echo Białostockie” z 11 lutego 1939 r. na wniosek ojca poszkodowanego chłopca sprawą zajęła się prokuratura.

Na wybuch negatywnych emocji i związaną z tym agresję narażali się sekwestratorzy podczas pełnienia obowiązków służbowych. Jedną z takich sytuacji opisała gazeta „Echo Białostockie” z 11 lutego 1939 r.:

W Ciechanowcu, Zofia Bełszyk zaatakowała sekwestratora, który zajmował sprzęty domowe za długi jej męża tak gwałtownie, że ten musiał odstąpić od zajęcia i złożył odpowiednie zawiadomienie zameldowanie policji. Krewka małżonka odpowie za swój czyn przed sądem.

Równie porywczą niewiastą okazała się mieszkanka wsi Pełch, Aleksandra Perekitko. 25 lutego 1939 r. sołtys wraz z poborcą skarbowym Urzędu Skarbowego w Siemiatyczach, Kazimierzem Pańkowskim zjawili się w jej domu, w celu zajęcia ruchomości na rzecz zaległych podatków. Rozgniewana tym Perekitko nie przyglądała się biernie wynoszeniu swoich rzeczy. Złapała kłonicę, którą wymierzyła cios sołtysowi, a Pańkowskiego oblała gorącą wodą. 1 marca poborca udał się na ciechanowiecki posterunek policji, gdzie zameldował o przebiegu zajścia.

Kazimierz Pańkowski już wcześniej spotykał się z agresją podczas pełnienia obowiązków służbowych. 16 lutego 1939 r. zajmował ruchomości na rzecz zaległych podatków w domu Bronisława Skowrońskiego w Czarkówce Dużej. Czynności zostały jednak gwałtownie przerwane, gdy urzędnik skarbowy otrzymał cios w twarz. Sprawą zajęła się prokuratura.

Do podobnego zajścia doszło 10 grudnia 1938 r. we wsi Bogusze-Litewka. Poborca gminny Kurianowicz usiłował zająć ruchomości należące do rodziny Kosińskich, Franciszka, Rozalii oraz ich synów Antoniego, Jana i Bronisława. Ci jednak stanowczo się temu przeciwstawili wyrywając z rąk Kurianowskiego zajęte przedmioty. Poborca obawiając się o swoje bezpieczeństwo odstąpił od prowadzonych czynności, a przeciwko Kosińskim wszczęto dochodzenie.

We wsi Aleksandrowo również doszło do stawienia czynnego oporu wobec policji. 21 października 1938 r. do drzwi Edwarda Leończuka zapukali funkcjonariusze poszukujący skradzionego drewna. W czasie rewizji znaleziono owo drewno, ale gospodarz wraz z rodziną siłą przeciwstawili się zajęciu go przez policjantów.

Innym przykładem stawiania czynnego oporu, tym razem zbiorowym, są wydarzenia z września 1937 r. z Miodus-Dworaków. Doszło do nich w czasie przewożenia inwentarza szkolnego z rzeczonej miejscowości do wsi Miodusy-Inochy. Ludność Dworaków przeciwstawiała się wywózce, jednak nie odnotowano poważniejszych następstw tego wydarzenia.

Źródła z okresu międzywojennego dostarczają wielu informacji na temat zabójstw i usiłowania ich popełnienia w okolicach Ciechanowca. Do zbrodni tego typu doszło np. w nocy z 24 na 25 marca 1925 r. na szosie między Ciechanowcem a Czyżewem. Młody stelmach, Jan Łapiak zastrzelił z rewolweru miejscowego gospodarza Piotra Marciniaka. Sprawca został wkrótce zatrzymany i przyznał się do winy. Jako motyw przestępstwa podał szkody materialne, które wyrządził mu Marciniak.

Innym młodocianym sprawcą okazał się siedemnastoletni mieszkaniec wsi Skórzec, Jan Zawistowski, który wystrzałem z rewolweru zabił dwudziestojednoletniego Jana Ogórka z Malca. Do zbrodni doszło 20 kwietnia 1928 r., w lesie nieopodal drugiej z wymienionych miejscowości. Sprawcę zatrzymano, ale jak donosi miesięczny raport sytuacyjny, nie ustalono motywu zbrodni.

We wrześniu 1934 r. w domu państwa Piotrowskich doszło do tragedii, w wyniku której życie stracił pan Piotrowski. O dramatycznych okolicznościach zdarzenia donosiła gazeta „Echo Białostockie” (nr 109 z 1935 r.), przy okazji opisu rozprawy sądowej:

Sprawiedliwości stało się zadość. Publiczność płacze na sali sądowej.

Sensacja prowincjonalnego miasteczka Wysoko-Mazowieckie odbył się proces Stanisławy Piotrowskiej z osady Ciechanowiec na sesji wyjazdowej Sądu Okręgowego z Łomży, który się odbył onegdaj w sali sądu grodzkiego w Wysokiem Mazowiecku. Tło tej niesamowitej sprawy przypominają czytelnicy z krwawej tragedii rodzinnej, która rozegrała się w dniu 30 IX 1934 r. W osadzie Ciechanowiec (Echo Białostockie z dn. 6 XI 1934 r.)

W obronie własnej i dziecka, męczennica matka zabiła męża zboczeńca.

Na ławie oskarżonych zasiadł cień kobiety. Na jej zbolałej twarzy wyryta gehenna cierpień. Długi sznur świadków ani jednem słowem nie opowiedział się na korzyść zabitego tyrana Józefa Piotrowskiego.

Bił ją w nieludzki sposób. Nie wiadomo gdzie nabył praktyk inkwizytorskich. Nie szczędził 5-letniej córki. Całe miasteczko stale słyszało krzyki maltretowanej kobiety. Przyzwyczaili się do tego. Nie reagowali. Bali się 140 kilowego tura, bo był wodzem miejscowej elity złodziei, koniokradów i podpalaczy.

W krytycznym dniu 30 IX r. ub. wydał wyrok śmierci na żonę i 5-letnią córkę. Z rewolwerem w ręku kazał skazańczyniom dobrowolnie zgłosić się o 5 rano na rozstrzelanie.

Krzyk przerażonego dziecka wcisnął do zbolałego mózgu matki sposób ratunku. Oszalała z bólu, krokiem tygrysicy ratującej siebie i dziecko wkradła się do pokoju męża. Tyran spał. Narzędzie zapowiedzianej egzekucji leżało na stoliku obok. Zegar wybił 5 rano. Tyran się poruszył. Śmiertelny strach kobiety i okrzyk przerażenia zagłuszonego 5 strzałami rewolwerowymi. Zabiła tyrana, w obronie koniecznej. Cały korowód świadków jednogłośnie zeznawał przepadłe czyny Piotrowskiego, które mroziły krew w żyłach u słuchaczy.

Musiała usługiwać dziewkom publicznym, które sprowadzał do domu rodzinnego i torował czyny lubieżne na oczach dziecka i niewolnicy żony.

Był zawodowym pieniaczem, żonie kazał krzywoprzysięgać, a przed zapowiedzianym wykonaniem wyroku śmierci kazał jej napisać oświadczenie, że nikogo w swej śmierci nie wini i popełnia samobójstwo. Przeszło 100 słuchaczy na sali sądowej ocierało dyskretnie łzy z oczu po przemówieniu mecenasa Ignadczaka z Sokół.

Na zapytanie Przewodniczącego Sędziego Wiśniewskiego jednego ze świadków co w tej sprawie wie ten ostatni w ekstazie zadowolenia, że się osada pozbyła terrorysty powiada: „że jak cała Polska obchodzić jako swe święto wyzwolenia, tak Ciechanowiec dzień uwolnienia się od J. Piotrowskiego, dzień 30 października 1934 r.”

Nad to publicznością sala sądowa zamarła, gdy ukazała się stojąca sylwetka pana prokuratora Szrattera przy stole prezydialnym. Twardy, pewny i stanowczy spiżowy głos przedstawiciela Temidy położył na szalę sprawiedliwości piąte przykazanie Boże. Obok dziś już niestosowanej zasady: Kobiety nie bij nawet kwiatem. Zabijać jednak nie wolno. Przerwa. Sąd udał się na naradę. Oczy wszystkich znów zwróciły się na cień kobiety, na ławę oskarżonych.

Proszę wstać. Wszyscy stoją. Szyje wyciągnięte.

Sześć miesięcy aresztu z zawieszeniem. Sprawiedliwości stało się zadość. Wychodząc publiczność znów ocierała łzy, tym razem łzy radosnego współczucia dla skarżonej i łzy uznania dla sprawiedliwego orzeczenia Sądu.

ERKA.


Ryc. Stanisława Piotrowska z córką – rys. Eryk Kotkowicz

Inna dramatyczna zbrodnia rozegrała się w Radziszewie-Królach. 17 października 1927 r. w rzece Kukawka, nieopodal wsi znaleziono zwłoki czterdziestoletniej Pauliny Koc, zamordowanej przez swą bratową Magdalenę Koc. Zgon został spowodowany uderzeniem tępym narzędziem w głowę, po czym sprawczyni ukryła ciało ofiary w komorze. Po zapadnięciu zmroku Magdalena Koc, chcąc zatrzeć ślady morderstwa, wyniosła zwłoki z domu i wrzuciła je do rzeki. To nie zmyliło organów ścigania. W wyniku śledztwa morderczynię aresztowano i osadzono w areszcie powiatowym w Bielsku Podlaskim. Tam, w nocy z 25 na 26 października Magdalena Koc odebrała sobie życie, wieszając się na pętli wykonanej z chustki do nakrycia głowy.

Z tym samym nazwiskiem wiąże się historia zabójstwa siedmioletniego chłopca, do którego doszło w lesie majątku Rudka. 6 lipca 1927 r. odnaleziono zwłoki dziecka, jak to określono: w stanie zupełnego rozkładu. W toku śledztwa ustalono że chłopiec nazywał się Jan Koc a mordu dopuścił się żebrak, Józef Koc. Mimo zarządzonego pościgu sprawca długo unikał sprawiedliwości. Policja aresztowała go dopiero w dniach między 4 a 10 września 1927 r. na teranie powiatu bielsko podlaskiego.

Ciało dziecka odnaleziono także w Ostrożanach, co opisano w sprawozdaniach wojewody białostockiego:

W dniu 30 maja b.r. [1936] w stawie majątku Ostrożany gm. Drohiczyn ujawniony został trup noworodka płci żeńskiej. Sprawczynią jest Zub Mariana, lat 20, robotnica sezonowa maj. Ostrożany – umysłowo niedorozwinięta, która do winy przyznała się, stwierdzając, że dziecko urodziła na polu już nieżywe, które wrzuciła do stawu.

Na szczęście próby zabójstwa nie zawsze kończyły się sukcesem. 16 marca 1933 r. mieszkaniec Ciechanowca Tadeusz Mirkowicz zakradł się pod dom posterunkowego Mazanowicza. Następnie przez okno wystrzelił z rewolweru w kierunku policjanta, ale chybił, a po zatrzymaniu przyznał się do winy.

Do dużej ilości zabójstw z pewnością przyczyniła się łatwość w dostępie do broni palnej. Władze by temu przeciwdziałać prowadziły akcję rozbrojeniową. O jej skali mogą świadczyć poniższe dane. W wyniku akcji rozbrojeniowej w maju 1937 r. w mieście Ciechanowcu zarekwirowano 3 sztuki broni krótkiej, jedną myśliwskiej oraz amunicję. W sierpniu tego roku w wyniku tej akcji, na terenie gminy odebrano 1 karabin wojskowy, 2 sztuki broni myśliwskiej i amunicję . W listopadzie w Ciechanowcu zajęto 1 obcięty karabin, 1 lufę, 1 sztukę broni krótkiej, 4 myśliwskiej, naboje oraz 3 sztuki broni białej . W grudniu zajęto 1 sztukę broni myśliwskiej.

Akcja rozbrojeniowa wpływała także na ograniczenie ilości wypadków wynikających z niewłaściwego obchodzenia się bronią. Nie dało się ich jednak całkowicie wyeliminować. 26 stycznia 1936 roku w Antoninie, w domu Bronisława Złotkowskiego doszło do takiego właśnie wypadku z udziałem dzieci. Pod nieobecność dorosłych do dwunastoletniego Eugeniusza Złotkowskiego przyszedł jego kolega, jedenastoletni Stanisław Biernacki, który przyniósł ze sobą niewielką rurkę (zapalnik granatu). Podczas zabawy chłopiec manipulując nożyczkami w rurce doprowadził do wybuchu. Niebezpieczna zabawka urwała mu 3 palce lewej ręki, pokaleczyła prawą dłoń oraz twarz. Biernacki został przewieziony do szpitala w Brańsku, gdzie otrzymał pomoc medyczną.

Sprawcą czyjegoś zgonu można było zostać przypadkiem. Do nieszczęśliwego wypadku ze skutkiem śmiertelnym doszło w Ciechanowcu w 1939 r. co odnotowano w sprawozdaniu wojewody białostockiego:

W dniu 29.III.b.r. [1939] w Ciechanowcu, pow. bielskiego, na ławkę między przyczepą a samochodem ciężarowym usiłował wskoczyć 19-letni Wacław Milewski, dostał się jednak pod koło, które zmiażdżyło mu głowę. Według informacji na ławce tej siedziało dwóch robotników, z których jeden, miał rzekomo pchnąć Milewskiego. Wiceprokurator III Rejonu S.O. w Białymstoku powiadomiony.

Zmorą okolic Ciechanowca były pożary. Wiele z nich było spowodowanych przypadkowym zaprószeniem ognia, ale nie brakowało również przypadków podpaleń. „Głos Ziemi Białostockiej” z 13 listopada 1930 r. donosił, że trzy dni wcześniej, w nocy wybuchł pożar budynku Urzędu Gminy w Skórcu. W jego wyniku zniszczeniu uległy akta gminne i wyborcze. Początkowo przyczyna zaprószenia ognia pozostawała nieznana, lecz w wyniku śledztwa ustalono, że doszło do podpalenia:

Pożar urzędu gminnego. Zemsta sekretarza za zwolnienie ze służby

Przed kilku dniami donosiliśmy na łamach „Głosu Ziemi Białostockiej” o spaleniu się Urzędu Gminnego w Skórcu. Obecnie podajemy dokładne szczegóły naszym czytelnikom. Okazało się, iż podpalenia dokonał sekretarz tejże gminy Ciechanowicz. Od pewnego czasu chodziły wersje o nadużyciach służbowych, popełnionych przez Ciechanowicza, co później podczas lustracji Urzędu Gminnego potwierdziło się. Ciechanowicz na kilka dni przed pożarem Urzędu Gminnego miał oddać swoje obowiązki pełnomocnikowi sekretarza Tenderendzie. Ciechanowicz, mając urazę do Rady Gminnej, wójta oraz gminiaków o przyczynienie się do zwolnienia go ze służby, postanowił spalić budynek i przeto wyrządzić poważną szkodę gminie. Ustalono, że pożar wybuchł wewnątrz budynku od razu w dwóch miejscach, które wkrótce objął cały budynek. Ciechanowicz został zatrzymany i przekazany sędziemu śledczemu w Siemiatyczach.

Do innego podpalenia doszło we wsi Pułazie-Świerże, w gospodarstwie należącym do Chalma Sapira. W końcu marca 1935 r. nieznany sprawca podpalił stodołę, lecz dzięki szybkiej reakcji wspomnianego gospodarza i jego sąsiadów, którzy ruszyli na pomoc, ogień ugaszono.

Zgoła inne stosunki panowały między Władysławem Trzecińskim ze wsi Czaje-Wólka, a jego sąsiadami. 19 września 1937 r. została podpalona stodoła rzeczonego gospodarza, w której znajdowało się zborze i narzędzia rolnicze. W trakcie dochodzenia o podłożenie ognia oskarżono sąsiadów poszkodowanego Bolesława, Henryka i Władysława Janczewskich, którzy z zemsty mieli dopuścić się tego czynu.

Niekiedy nie udawało się ustalić przyczyn pożaru. Do takiego przypadku doszło 28 lipca 1927 r. w majątku Janki. Spłonęły tam dwie wypełnione zbożem stodoły, spichlerz oraz maszyny rolnicze. Straty okazały się bardzo wysokie, oszacowano je na ok. 125 000 zł.

Powyżej opisano jedynie nieliczne z przestępstw, do których dochodziło w Ciechanowcu i szeroko pojętych okolicach w dwudziestoleciu międzywojennym. Z ciekawszych występków na przedstawienie czeka np. nielegalna działalność polityczna będąca tematem kolejnej części naszego cyklu.

tekst: Eryk Kotkowicz – pracownik Działu Historycznego

NIECOdziennik Muzealny - Ciechanowiecka Kronika Kryminalna cz. 6