W czasach, kiedy zarówno przyczyny, jak i sposoby leczenia lub chociażby zapobiegania chorobom zakaźnym nie były znane, epidemie budziły wielką grozę, a pojawienie się chorób takich jak cholera, ospa, dżuma czy tyfus oznaczało jedno: dla tysięcy nieszczęśników śmierć w męczarniach, zaś dla pozostałych – czas nędzy, głodu i niepokoju. Jak podają stare kroniki, epidemie grasujące w Europie czyniły spustoszenia straszniejsze od wojen. Pojawiały się nagle, zbierały swoje krwawe żniwo i równie nagle odchodziły, wyludniając całe wioski i miasta.
O istocie chorób zaraźliwych, czyli takich, które przechodzą z człowieka na człowieka, niewiele wiedzieli nawet lekarze z uniwersyteckim wykształceniem, a co dopiero prosty lud, zamieszkujący wioski i pomniejsze miasteczka. Wystąpienie epidemii łączono z pojawieniem się skażonego, jak powiadano morowego powietrza. Według dawnych wierzeń choroba miała przychodzić z wiatrem. Hieronim Spiczyński w dziele „O ziołach tutecznych y zamorskich y o mocy ich” (Kraków 1556) pisał, iż wiatr z południa jest przyczyną powietrza morowego. Starzy gospodarze wróżyli, że wiatr wiejący w uroczystość nawrócenia św. Pawła (25 stycznia), jeśli wiał z zachodu przepowiadał pomór na ludzi, jeśli ze wschodu – zarazę na bydło. W czasie epidemii lud wiejski modlił się o wybawienie od tego zdradliwego powietrza w pokutnych procesjach i wyglądał boskiego zmiłowania.
W podaniach ludowych choroba przybierała postać chudej, chorobliwie bladej niewiasty. Chłopi trwożliwie przekazywali sobie wieść o morowej dziewicy, która latała nocą nad polami i siołami, powiewając czerwoną (krwawą) chustą. Tam gdzie przeszła ludzie masowo chorowali i umierali w straszliwych męczarniach. Pojawienie się tej przerażającej, tajemniczej istoty przepowiadały liczne znaki na ziemi i niebie: Psy, spuszczając pyski ku ziemi, zaczynają wyć, krety ryją ziemię wznosząc kopce niby mogiłki, sowy huczą nocą przeraźliwie, wiatr kopie wydmy jakby groby a na niebie pokazuje się czerwona łuna albo gwiazda z ogonem zmiatającym ludzi. Aby bronić dostępu zarazy do wsi bądź ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby, stosowano w różnych regionach naszego kraju przeróżne zabiegi o mistyczno-magicznym charakterze. Chcąc zabezpieczyć się od grasującej cholery stawiano w czterech rogach wsi krzyże z drewna osikowego lub w miejscu, gdzie właśnie ktoś umarł grodzono płot przez drogę. Innym powszechnie stosowanym sposobem, potępionym przez kościół już w wiekach średnich, jako pozostałość z czasów pogańskich, było obrywanie wsi dookoła. Bruzda dokoła wsi wyorana jest owem kołem czarodziejskim, które złym duchom broni wstępu do wsi i jest oznaką zamknięcia wsi przed zmorem. W wielu regionach oborywania mieli dokonać bracia bliźniacy przy pomocy bliźniaczych wołów, a nakaz ten pochodził podobno od samej Rozalii - świętej orędowniczki, chroniącej od zarazy, która ukazała się we śnie jednej z kobiet mieszkających we wsi. W innych okolicach obrzędu oborywania dokonywały kobiety. Zaprzęgały się do sochy dziewczęta zupełnie nagie i w towarzystwie kobiet, też nagich, ale zaopatrzonych w różne brzękadła, przeprowadzały bruzdę około wsi w której grasowała epidemia, wśród nocy głębokiej. Celem towarzyszących krzyków było przelęknienie morowej panny. Z tego obrzędu wykluczeni byli mężczyźni, a ci, którzy przypadkowo znaleźli się w pobliżu, musieli liczyć się z bolesnym pobiciem. Obrzęd oborywania w różnych swoich wariantach był stosowany jeszcze w XIX wieku.
Niektóre źródła etnograficzne wspominają także o ofiarach ze zwierząt (rzadziej z ludzi), mających na celu zatrzymanie szalejącej zarazy. Na Lubelszczyźnie zalecano taki oto środek zapobiegawczy: weź kota, koniecznie czarnego, i to samca, napal w piecu chlebowym, żeby ściany jego rozpaliły się do czerwoności, poczem wrzuć owego kota w piec, otwór pieca zamuruj, a na pewno cholera panująca ustanie. Istnieją także doniesienia o chowaniu ofiar zarazy w postawie stojącej, a nawet o odkopywaniu zmarłych: na zarazę zmarłego dobyto z grobu, podejrzewając go, że jako upiór powodował wielką śmiertelność mieszkańców wsi. Wśród śpiewów i pieśni pogrzebowych ucięto mu głowę rydlem i razem z psem zakopano, a epidemia wygasła.
Sposobem na wygonienie zarazy ze wsi mogło być także krzesanie nowego ognia. Wygasiwszy wcześniej stary płomień we wszystkich chatach, o świcie, na czczo gospodarze rozniecali nowy, poprzez tarcie dwóch leszczynowych patyków. Rozniecony ogień przenoszony był następnie do domów wszystkich sąsiadów.
Obok tych środków zaradczych mających bronić całą wieś i wszystkich jej mieszkańców, podejmowano także próby indywidualnej ochrony przed zarażeniem. Wierzono, że choroba chwyta nagle za wnątrza przede wszystkim trwożliwych i słabych. Pijacy mają wnątrze zaprawione, więc ich się choroba nie ima. Broniąc się przed zarazą używano przede wszystkim środków o ostrym, piekącym smaku lub zapachu. Była to wódka i różnego rodzaju ziołowe nalewki, które służyły nie tylko do picia, ale także do nacierania nimi ciała. Pomocne miało być żucie czosnku lub korzeni tataraku, płukanie ust wywarem z gorczycy, palenie tytoniu, okadzanie domostw jałowcem. Obecnie wiadomo, że praktyki te miały swoje racjonalne uzasadnienie, gdyż polecane rośliny wykazywały w pewnym stopniu działanie bakteriostatyczne i bakteriobójcze. Dużym uznaniem cieszył się także biedrzeniec, stosowany w formie amuletu. Już Szymon Syreński w swoim Zielniku z 1613 roku zapewniał, iż korzeń biedrzeńca zawieszony na gołym ciele, broni od morowego powietrza, a nawet zachwyconych od zarazy ulecza, gdy go się położy na lewej piersi. Ksiądz Kluk w poczet roślinnych antidotów, które zarazy bronią zaliczył także rutę zwyczajną. Jak pisał Wieśniacy surowey zażywaią na chlebie z masłem, osobliwie z rana, i tym się maią za ubezpieczonych przeciwko uszkodzeniom zepsowanego powietrza.
Trudno oczekiwać, aby wymienione tu, podejmowane przez mieszkańców dawnej wsi środki zaradcze mogły w znaczący sposób przyczynić się do zmniejszenia skutków jakiejkolwiek poważnej choroby zakaźnej. Ubodzy chłopi, w większości niepiśmienni, pozbawieni jakiejkolwiek pomocy lekarskiej, nie posiadający wiedzy na temat znaczenia podstawowych zasad higieny przez całe wieki byli zdani na stosowanie archaicznych sposobów walki z epidemiami. Pamiątką tych czasów są krzyże choleryczne i kapliczki na grobach ofiar zarazy, a także mocno działający na wyobraźnię obraz morowej niewiasty powiewającej krwawą chustą ponad strzechami bezbronnych włościan.
Tekst opracowano na podstawie książki H. Biegeleisen „Lecznictwo ludu polskiego”, Polska Akademia Umiejętności, Kraków 1929 r.
tekst: Kustosz Dorota Gnatowska, kierownik działu Tradycji Zielarskich
Święta Rozalio, przez zasługi cnót swoich wszelkie zarazy uśmierzająca… (źródło:https://pl.wikipedia.org/wiki/Rozalia_z_Palermo#/media/Plik:Antoon_van_Dyck_-_Santa_Rosal%C3%ADa_intercediendo_por_la_ciudad_de_Palermo.jpg)
Adam Mickiewicz Konrad Wallenrod (fragm.)
Czosnek zwyczajny (Allium sativum): Mieć główkę czosnku w ustach lub nosić ją przy sobie, aby być bezpieczniejszym od zarazy (Dykcyonarz powszechny medyki, chirurgii i sztuki hodowania bydląt czyli lekarz wieyski, 1788-1793)
Biedrzeniec mniejszy (Pimpinella saxifraga): Korzeń biedrzeńca zawieszony na gołym ciele, broni od morowego powietrza, a nawet zachwyconych od zarazy ulecza, gdy go się położy na lewej piersi (Szymon Syreński Zielnik herbarzem z języka łacińskiego zowią. 1613)
Ruta zwyczajna (Ruta graveolens): Wieśniacy surowey zażywaią na chlebie z masłem, osobliwie z rana, i tym się maią za ubezpieczonych przeciwko uszkodzeniom zepsowanego powietrza (Krzysztof Kluk Dykcyonarz roślinny Tom III, 1788)
Zygmunt Gloger Encyklopedia staropolska Tom III, 1902