„Oj! dolaż moja dola tak biada dziś, w ludowej pieśni, opuszczona przez kochanka dziewczyna. Tak biada dziś i biadała podobnie przed wiekami, bo rzecz jest ogólnie ludzka. Jak odzyskać wzajemność ukochanej osoby? Czyż na miłość nie ma lekarstwa? Rozsądek i psychologja mówią, że nie ma. Ale od czegóż magja?” (Z. Gloger Encyklopedia staropolska Tom IV)
fot. Artur Warchala
W odwiecznych miłosnych zmaganiach zdarzało się (i to zapewne bardzo często), że nasi przodkowie uciekali się do magicznych sposobów, które miały im zapewnić szczęście i powodzenie u płci przeciwnej. Szczególnie ci nieszczęśliwie zakochani skorzy byli sięgać po metody, które trudno byłoby nazwać racjonalnymi. W celu osiągnięcia odwzajemnionej miłości były używane na przykład kości nietoperza, szczątki trumien czy święcona kreda. Jednak najskuteczniejszymi w arsenale magicznych działań odczarowujących zły los były te, które opierały się na wykorzystaniu roślin.
Józef Rostafiński, autor cytowanego fragmentu tekstu pochodzącego z Encyklopedii staropolskiej, uważał, że ludowa wiedza i zwyczaje związane z zadawaniem miłosnych czarów przy użyciu roślin mają swoje korzenie w zielnikach szesnastowiecznych, a te z kolei czerpały z dzieł starożytnych. Nic dziwnego – sercowe rozterki towarzyszą ludziom od zarania dziejów, spędzając sen z powiek. Miłość, jak wiadomo, może być źródłem bezgranicznego szczęścia lub wręcz przeciwnie – nieodwzajemniona lub niespełniona - popycha w obłęd i otchłań bezdennej rozpaczy. Magia miłosna na terenach wiejskich była uprawiana przez wszelkiej maści czarowników, zielarzy i babki, do których z bijącym sercem biegała w potrzebie niejedna panna, mężatka i wdowa. Wiara w ich magiczne mikstury i talizmany przetrwała wśród ludu, wbrew zdrowemu rozsądkowi i oświacie szerzonej przez uczonych. Na próżno tłumaczył Syreniusz w swoim Zielniku:
„głupstwo i szaleństwo zielu temu, albo owemu, to przypisować, albo od bab obrzydliwych, czarownic i czarowników, od szalbierzów i oszustów, od miasta do miasta biegających i tułających się tego szukać i sobie obiecywać, co rychlej i pewniej samo przyrodzenie, uroda, gładkość, obyczaje cudne sprawować mają”.
źródło: Wikipedia
Jedną z roślin skutecznych w przypadkach miłosnych niepowodzeń, wymienianą przez najdawniejsze źródła, jest nasięźrzał. Jak pisze Rostafiński „nasięźrzał jest maleńką paprocią, bardzo szczególną, bo mającą jeden tylko listeczek, z którego pochwiastej nasady wychodzi cienki kłosek z owocowaniem”. Ze względu na specyficzną budowę, roślina ta przywodziła na myśl węża wysuwającego się z zieleni, aby zwieść Ewę. Nic dziwnego, że tej nietypowej paproci, budzącej skojarzenia ze sceną kuszenia niewiasty w raju, przypisano właściwości magiczne – budzenia miłości i pożądania. Niektórzy uważają, że jest to legendarny kwiat paproci, usilnie poszukiwany podczas najkrótszej nocy w roku, w czasie obchodów słowiańskiego święta Kupały.
fot. Dorota Gnatowska
W literaturze znajdujemy także wzmianki o tajemniczym kwiecie miłości (flos amoris), uprawianym w szlacheckich dworkach, którym okazuje się być amarant (szarłat). Inny gatunek, roślina piękna, choć niezbyt pospolita - dziewięciornik błotny, słynęła jako środek przywracający utraconą miłość (stąd zwany był też przywrotem). Pomagał też zdobyć serce kawalera, należało tylko zaszyć mu ziele dziewięciornika w kołnierzu i dalej pozostało już tylko spokojnie czekać na zaloty. Szczególnie przydatne okazywały się gatunki o sercowatych liściach. W niektórych rejonach naszego kraju młode dziewczęta gotowały odwar z kopytnika, aby rzucać czary miłosne. Podczas zbierania rośliny odmawiały formułkę „Nawarzym se kopytnika, abym miała zalotnika”. Innym, znanym do dziś (chciałoby się rzec: kultowym), ludowym afrodyzjakiem, jest lubczyk, który według Syreniusza „w małżeństwie rozterki i niezgody równa”. A skoro o małżeństwie mowa, to liczące na szczęśliwe zamążpójście panny chętnie uprawiały w przydomowych ogrodach panieńskie rośliny: mirt, rutę i rozmaryn. Dwie pierwsze były wplatane w wianki panny młodej; zasuszona gałązka ruty zaszyta w pierzynie miała zagwarantować, że mąż będzie zgodny i potulny jak baranek. Rozmaryn miał natomiast działanie pobudzające i samo jego wąchanie mogło rozbudzać cieplejsze uczucia w wybranku/wybrance. Nie sposób nie wspomnieć także o werbenie, przy pomocy której można było zadać miłosny czar. Umycie rąk w wyciągu z tej rośliny powodowało wzbudzenie gorącego uczucia przez jedno zaledwie dotknięcie upatrzonej osoby. Jabłko – chrześcijański symbol pierwszego grzechu, w tradycji antycznej symbolizowało zdrowie, siłę, urodę i erotyzm. Wiejskie dziewczęta kroiły je na połowy, które następnie nosiły na piersiach. Wierzyły, że jeśli taką magicznie uzdolnioną połówkę zje chłopiec, natychmiast zapała gorącym uczuciem.
fot. Dorota Gnatowska
fot. Artur Warchala
Jak widać każdy sposób był dobry, aby osiągnąć zamierzony cel. W tej sytuacji okazuje się, że nieszczęśni kawalerowie i najpiękniejsze panny byli narażeni na zakochanie się nawet wbrew swojej woli. Na szczęście istniały także antidota na czary miłosne. Jednym z częściej stosowanych była kąpiel w wywarze z wrotyczu, która miała moc oddalenia zadanych czarów.
fot. Dorota Gnatowska
Racjonalnie i rzeczowo do rzekomych nadprzyrodzonych mocy roślin podchodził osiemnastowieczny botanik, ksiądz Krzysztof Kluk. W Dykcyonarzu roślinnym wspomina o roślinach, które „sprawę małżeńską wzniecaią”. Do grona afrodyzjaków uczony zaliczył między innymi selery, trufle oraz storczyki. Bulwy storczyka (tzw. salep) wciąż są uznawane za skuteczny afrodyzjak. Przeświadczenie, że mają one właściwości wzmagające popęd płciowy związane jest z ich kształtem, przypominającym do złudzenia... jądra. Stosowanie bulw storczyków do produkcji preparatów pobudzających seksualnie było kiedyś powszechne w całej Europie. Za szczególnie cenne uważano okazy o dwóch bulwach okrągłych, z których jedna była młoda i jędrna, a druga zwiędła. Marcin z Urzędowa pisał, że młoda bulwka pobudza żądzę cielesną, stara – zatraca ją. Inni uważali, że młody korzeń przyczynia się do płodzenia synów, a stary – córek.
Znane były także i środki o działaniu wręcz przeciwnym. W średniowieczu, kiedy nadmiernie rozbuchane libido (szczególnie u pań) uważano za coś zdrożnego, wykorzystywano specyfiki z niepokalanka pospolitego. W nadmiernej pobudliwości seksualnej stosowano także kłącze i korzenie lilii wodnej. Wspomina o tym Syreniusz:
„Przez dwanaście dni korzeń używany odejmuje męskość. Sny plugawe oddala”.
Przytoczone informacje to tylko czubek góry lodowej w kwestii miłosnej magii i zabiegów stosowanych w tej materii przez naszych przodków. Po więcej informacji sięgnijmy do dawnych „zielnikopisarzy” lub pozostańmy przy zdaniu Syreniusza, że w tak delikatnej materii, jak narodziny uczucia, nic nie zastąpi „urody, gładkości i obyczajów cudnych”.
Oprac. Dorota Gnatowska, Dział Tradycji Zielarskich
Piśmiennictwo:
Z. Gloger, Encyklopedia Staropolska, Tom IV, Warszawa 1903.
Syreniusz, Zielnik herbarzem z łacińskiego zowią, 1613
K. Kluk, Dykcyonarz roślinny, T. I-III, Warszawa 1786-1788